Dostałem pod choinkę chińską ładowarkę do akumulatorków, którą z resztą sam sobie wybrałem. Podczas wybierania, kryterium wyboru było złącze USB-C. Gdy już ładowarkę otrzymałem, zaskoczyła mnie negatywnie dwiema cechami – działa jedynie na kablu USB-A do USB-C (na kablu USB-C do USB-C pozostaje martwa) oraz przy naciskaniu dotykowych przycisków przeraźliwie piszczy. Na szczęście oba te mankamenty można w stosunkowo łatwy sposób rozwiążać.
Mam już trochę doświadczenia z kablami USB-C, toteż po takim zachowaniu łatwo było mi wywnioskować, że producent pożałował dwóch rezystorów na liniach CC1 oraz CC2 złącza USB-C. Jeśli o pisk chodzi, spodziewałem się maleńkiego głośnika piezoelektrycznego, choć muszę przyznać, że pisk był wyjątkowo zajadły. Nie pozostaje nic innego jak zajrzeć do środka.

Pierwszym krokiem jest wykręcenie sześciu wkętów obudowy. Dwie są widoczne od razu, cztery schowane są pod nóżkami. Na szczęście, klej od nóżek nie jest silny.

Obudowa nie ma zaczepów. Po jej otworzeniu oczom ukazuje się poniższy widok. Aby przejść dalej, trzeba zwolnić wszystkie cztery sprężyny i wyjąć blaszki od „minusów” baterii.

Gdy to mamy za sobą, możemy delikatnie wyjąć pierwszą płytkę ładowarki (są dwie) unosząc ją do góry. Należy wykazać się delikatnością, ponieważ jest ona połączona tasiemką z płytką wyświetlacza. Na szczęście tasiemka jest stosunkowo długa i zostawia sporo „luzu”. Po wyjęciu pierwszej płytki, uzyskamy dostęp do drugiej, która jest przykręcona do obudowy pięcioma wkrętami (u mnie na zdjęciu został jeden).

Po wykręceniu śrub, możemy delikatnie unieść wyświetlacz do góry. Pomiędzy wyświetlacz a płytkę włożona jest „przekładka” na którą trzeba uważać żeby się nie wysunęła. Aby wyciszyć piszczyk, należy wyjąć złotą blaszkę. Co ciekawe, po jej wyjęciu piszczyk nie milknie, ale staje się ledwo słyszalny – idealnie! Muszę przyznać, że takiego rozwiązania jeszcze nie widziałem, ale wygląda na to, że jest to kolejny krok w redukcji kosztów w porównaniu ze standardowym piszczykiem.


Teraz pora na port USB-C. Zgodnie z tym co podejrzewałem, piny CC1 oraz CC2 „wiszą” w powietrzu (w sumie nie musiałem używać cudzysłowiów, nie są do niczego podłączone). Zgodnie ze specyfikacją USB-C, powinny być ściągnięte do masy poprzez rezystory 5,1kOhm. Ja takich nie posiadam, więc użyłem 4,7kOhm. Powinny działać poprawnie, niemniej są poza specyfikacją (minimum to 4,75kOhm), więc wybredny zasilacz wzgardzi tą łądowarką.

Może nie jest piękne, ale za to działa!
ale jaja